Film był pierwszym medium, które przykuło moją uwagę w tym wcieleniu.
Pierwszym i właściwie najważniejszym.
Najokazalej przemiawiającym do mnie i najlepiej przyswajalnym.
Najdotkliwiej fascynującym.
Ludzki los… Historie opowiadające o tym kim jesteśmy, skąd przyszliśmy i dokąd zmierzamy, jakich dokonujemy wyborów i dlaczego.
Dzieciństwo spędziłam głównie w kinie, w małomiasteczkowym, komunistycznym kinie ‘Warszawa’ w Gostyninie, zbudowanym w czynie społecznym między innymi przez mojego dziadka Zygmunta. Kolorowy neon z nazwą kina był zaproszeniem do wielkiego świata, miejscem, gdzie kształtowały się pierwsze marzenia i ambicje.
W sali kinowej chłonęłam filmy demoludów na przemian z amerykańskim mainstreamem lat osiemdziesiątych. I cóż z tego, że w wieku 5, 6 czy 7 lat, nie rozumiejąc ani formy ani treści. Ściskając w dłoni 2 zł, wraz z Basią S. polowałyśmy na przypadkowych kinomanów by kupili nam bilet. A potem zasiadałyśmy w pierwszym rzędzie, wciśnięte w fotel – czekając na wielkie BING BANG z Wielkiego Ekranu.
Zarówno BING jak i BANG nie zawodziły.
Rozpalały umysł do czerwoności.
Dymiło.
Wśród krzyków widowni ‘dzieciaki do domu’ realizował się program wchodzenia w inne wymiary.
Totalna hipnoza.
Podróż bez końca.
Scalenie z obrazem i dźwiekiem.
Skupienie na ekranie – nie na ‘filmie’.
Tymczasem w domu przewijała się trauma II wojny światowej kultywowana przez babcię Krystynę. Tysiące krwawych opowieści o tym jak wyznawcy Hitlera i Stalina mordowali, gwałcili, okradli i bezcześcili CZŁOWIEKA. Ich zbrodnie poznałam wcześniej niż bohaterów bajek. Wcześniej niż Jezusa i jakąkolwiek religię.
Fascynującą odskocznią było inne kino w postżydowskim miasteczku Gąbin, gdzie przez trzy dekady mój dziadek Marian, były więzień hitlerowskich obozów zagłady był kinooperatorem. Tu nie było udręki, tylko ekstaza.
Film zatem.
Ten nalbliższy sercu i duszy.
Art house.
Wielowymiarowy.
Nie hollywoodzki.
Mało społeczny.
Nie biologiczny.
Nie zabijający treści pięknym obrazem…
O duchu zatem ludzkim i jego podróży przez życie w różnych formach i treściach.
Antonioni.
Argento. (Dario)
Bergman.
Bertolluci.
Cavani.
Fellini.
Herzog.
Kieślowski.
Tarkovsky.
Trier (Lars)
Visconti.
Żuławski.
i wielu innych.
Oni wszyscy przenieśli nas w inne wymiary świadomości.
Mam nadzieję, że mój debiut fabularny Sick Bacchus, będący
typowym art hausowym filmem, zabierze publiczność w podróż
niczym magia ayahuaski.
Niech tak się stanie.
Monika K. Adler,
Londyn 2016